Zolyty to po prostu randka, czyli jak fest fajny kralus chce się umówić z gryfną frelką. No ale żeby można było się umówić na zolyty trzeba się dobrze przygotować. Więc tak jak już synek upatrzy se frelka to musi się wyszliglować na zicher (wystroić się)- ubrać porządne szczewiki ( buty), wyprane galoty ( spodnie) i wybiglowano koszula ( wyprasowana koszula). I jak już porządnie pachniał i wyglądał mógł się udać na zolyty. Kawaler na zolyty za dawnych czasów chodził w środy i soboty. Okres takiego randkowania trwał od kilku miesięcy do kilku lat. Dawniej na śląsku nagłe wesela były nie do pomyślenia chodź i zdarzały się przypadki zowitek ( panny z dzieckiem). Jak frelka znalzała kawalera to była przez niego nazywana moja lipsta. Jak Lipsta już poznała kawalera, rodzina również go akceptowała dochodziło do zaręczyn czyli zrynkowin. Po zrynkowinach przyszła para młoda mogła już prowadzić wspólne życie towarzyskie, czyli chodzić razem do kościoła , odpust czy geburstag. Dodatkowo dla kawalera dochodził dodatkowy dzień odwiedzin- niedziela. W niedzielę był zapraszany kawaler do swojej lipsty na obiad lub popołudniową wizytę. Żeby przyszła żona była zadowolona należało jej przynieść jakiś kwiatek a ojcu najlepiej halba. Dawniej podczas zolytów kawaler i lipsta siedzieli razem z wszystkimi domownikami w wspólnym pokoju. I tak dawniej bywało że i o pierwszego kusika było ciężko. W porównaniu do dzisiejszego swobodnego randkowania opowiadanie o dawnych śląskich zolytach brzmi jak opowieść o prehistorycznych czasach. Jedni wspominają je z utęsknieniem a inni nie wierzą że kiedyś tak wyglądało randkowanie.